W tym roku pogoda nas rozpieszcza, jesień piękna, prawdziwe babie lato. Oby jak najdłużej, pamiętam bowiem początek wiosny i głębokie westchnienie ulgi, że koniec z kombinezonami, szalikami, czapkami, buciorami. I to wszystko w trzech zestawach. Naprawdę można się spocić szykując naszą gromadkę na zimowy spacer. Zatem oby zima nieprędko do nas zawitała. Póki co, korzystamy jak można z cudnej jesiennej aury. A że choroby (x3) już za nami, to dużo spacerujemy, chodzimy na wycieczki, uprawiamy sporty.
Z minionego weekendu staraliśmy się wycisnąć jak najwięcej. W sobotę wybraliśmy się do Krakowa na targi książki. Dziewczyny wspominały ubiegłoroczny wypad, nawet pamiętały tytuły książek, które sobie wtedy wybrały i bardzo cieszyły się, że znów będą mogły buszować pomiędzy stoiskami i warsztatami dla dzieci. W tym roku decyzje zakupowe były bardzo szybkie. Lena od razu zdecydowała się na album o zwierzątkach pt. Narwańcy, uwodziciele, samotnicy z wydawnictwa Dwie Siostry, Maja natomiast postawiła na cykl o młodych detektywach ze Szwecji - Mai i Lassem i wybrała nowość w serii pt. Tajemnica pływalni z wydawnictwa Zakamarki. Obydwa wydawnictwa szczerze polecamy, można w nich znaleźć bardzo dużo ciekawych książek dla dzieciaków. Ignaś też dostał swoją książeczkę, a jakże, a i rodzice nie wyszli z pustymi rękami. Popołudnie zakończyliśmy długim spacerem po Podgórzu i Kazimierzu i pyszną urodzinową pizzą, na którą zapraszała moja siostra. Lena zjadła trzy wielkie kawałki i zastanawiała się jeszcze nad czwartym, ale po chwili namysłu stwierdziła, że ma już dość i idzie się bawić.
nasze łowy:
Z kolei w niedzielę postawiliśmy na aktywność fizyczną i wybraliśmy się na rowerową wycieczkę na Gubałówkę. W pierwszej wersji na rowerach mieli jechać wszyscy, okazało się jednak, że na koniec sezonu mój rower odmówił posłuszeństwa, a zakopiańskie wypożyczalnie chyba już zmieniają profil na zimowy. Nie mogąc wypożyczyć roweru biegałam za rodziną z aparatem. Na Gubałówkę wjechaliśmy kolejką, następnie wyruszyliśmy w kierunku Zębu, po czym zboczyliśmy z asfaltowej drogi na wiejskie dróżki, by na koniec przebić się znów pod kolejkę. Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na zjazd do miasta przez Kościelisko. Powody - brak roweru dla mnie i jednak zbyt duże (jeszcze) stromizny jak dla naszych małych rowerzystów. Podczas późnego obiadu wycieczka została oceniona przez Leną jako "fajowa, przefajowa, naifajowniejsza". Chyba więc warto było pomykać po polach i pagórkach. A wieczorem, zamiast wieczornej porcji TV, było czytanie i oglądanie książek zakupionych poprzedniego dnia.
28 października 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz