Tradycją zakopiańskich dziadków Leny było niedzielne odwiedzanie różnych kościołów. Był to zwyczaj miły i pouczający zarazem. Idąc tym tropem, Rodzina wybrała się w ubiegłą niedzielę na spacer zakończony wizytą w niewielkiej gotyckiej świątyni - kościele św. Barbary. Podczas mszy chór studencki śpiewał kolędy, co bardzo podobało się dziewczynkom. Obie gromko wtórowały młodym kolędnikom, a wesołe piski Leny wzbudzały wśród większości zebranych wiele radości. W pewnym momenie elegancka pani w futrze i kapeluszu odwróciła się i wysyczała: - Proszę wyprowadzić TO dziecko. (?). TO dziecko zostało. Po chwili jednak tata musiał się z TYM dzieckiem ewakuować. W drzwiach natknął się na kolejnego fana niczym nie zakłóconej modlitwy, który oznajmił, że przez "TO rozwydrzone dziecko" (?) musiał wyjść z kościoła, bo nie mógł sę skupić na modlitwie. Nic dodać, nic ująć.
Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął, lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego". I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je." Mk 10, 13-16
---
P.S. Ten wpis nie jest próbą uspawiedliwienia zachowania moich dzieci. Przyznaję, że różnie to bywa z dyscypliną w kościele. Ale tamtej niedzieli obydwu mogłabym dać piątki z plusem :-)
28 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz