Przyjemnie jest wchodzić do ciepłego domu, domu pachnącego dopiero co upieczonym ciastem. Mamie przypomina się okres, gdy sama była dzieckiem i w sobotę razem ze swoją mamą i młodszą siostrą zabierały się do wypieków. Był to czas, kiedy nie było niedzieli bez swieżutkiego domowego ciasta. Na początku pomaganie mamie (babci Leny i Mai) ograniczało się do wylizywania miski (mniam, surowe ciasto na serniczek), z czasem coraz bardziej można się było zaangażować, mieszać, dosypywać, kosztować (mniam, polewa), by w końcu, gdzieś tak pod koniec szkoły podstawowej przejąć pałeczkę i tydzień w tydzień piec swoje popisowe ciasto - marmurka. Pora więc i tym razem zakasać rękawy i przygotować coś na przyjazd taty.



Wprawdzie dla mamy kulinarne wycieczki kończą się dodatkowymi centymetrami w obwodzie bioder, ale Lena, która
przy mukowiscydozie musi mieć dietę wysokokaloryczną, wysokobiałkową i bogatą w tłuszcze, tylko skorzysta. O ile będzie jadła. A z tym bywa różnie.
ale pychości :)
OdpowiedzUsuńnooo, zajadaliśmy, aż się uszy trzęsły :-)
OdpowiedzUsuńMniam :) Widać, że Lence smakuje :D Wiem, wiem jaka to radość :)
OdpowiedzUsuń